niedziela, 15 stycznia 2012

00. Po smutku przychodzi gniew.

Wszystko działo się tak szybko. Oślepiające reflektory, huk, krzyk i cisza. Ciemność i niemoc, która jeszcze bardziej dobija. Po chwili odzyskałam przytomność, jednak tylko na kilka chwil. Pamiętam Mariusza, którego przykrywali czarnym workiem. Chciałam krzyczeć, a nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego, nawet najmniejszego dźwięku. Po chwili znów straciłam przytomność. Ocknęłam się w szpitalu, po ciężkiej operacji, podłączona do irytująco piszczących maszyn. Po chwili dotarło do mnie wszystko. Mariusz nie żyje. Mój braciszek nie żyje. Po policzkach spłynęły mi łzy. Nie chciałam w to wierzyć, to było takie nierealne. A jednak. Chciałam wiedzieć co z resztą. Co z Kamilą siedzącą z tyłu. Czy ona żyje? Ma się dobrze? Powoli przekręciłam głowę w stronę mamy siedzącej na fotelu. Gdy zobaczył, że nie śpię delikatnie mnie przytuliła. Widziałam na jej policzkach łzy.
- Czy oni...
Pokręciła przecząco głową. Ogarnęła mnie dziwna niemoc. Taka dziwna, wewnętrzna pustka. Straciłam i brata i przyjaciółkę. Tylko ja przeżyłam i to chyba było najgorsze. Ta świadomość, że im się nie udało. Miałam ochotę krzyczeć, błagać, by to stało się tylko snem, rozwalić wszystko dookoła, a mogłam jedynie płakać. Płakać, bo straciłam trzy najważniejsze osoby w moim życiu w jednej chwili. Łzy ciekły mi po policzkach strumieniami. Po półtora tygodnia mogłam opuścić szpital. Ze spokojem przyjęłam wiadomość i zmianie miejsca zamieszkania. Nic już mnie tu nie trzymało. Całymi dniami i tak siedziałam na łóżku wpatrując się w nasze zdjęcie na ścianie, już nawet nie płacząc. Po smutku przychodzi gniew, a na samym końcu nie ma już nic. Totalna pustka, zabierająca Ci możliwości do normalnego funkcjonowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz